Nasz blog wędkarski

Lato w Szwecji (1)

Lycksele i okolice

Reportaże / Piotr Motyka / Szwecja

Po okresie zamknięcia spowodowanego pandemią byliśmy wyjątkowo wyposzczeni. Tygodniowa wyprawa na Blåviken w czerwcu była wspaniała, ale nie dała mi pełnego spokoju – nawet jak na ten trudny sezon. Potrzebowałem nieco więcej. Miałem jednak jeszcze w zanadrzu jeszcze jednego asa – zaplanowany na lipiec dwutygodniowy urlop w szwedzkiej Laponii. Wyruszyłem tam z wielkimi nadziejami na kolejne sukcesy…

Znowu dwa w jednym

Wzorem poprzednich lat wyprawa ta miała składać się z dwóch części: pierwszej spędzanej w gronie sprawdzonych przyjaciół – Zenka, Zbyszka i Sławka nad rzeką Umeälven nieopodal miasta Lycksele, oraz drugiej, również tygodniowej, której celem było wędkowanie w rejonie Arvidsjaur w towarzystwie Ignacego, Rafała oraz jego syna Mateusza – również moich częstych towarzyszy na wędkarskich wyprawach. Ci koledzy mieli przybyć do Szwecji we trójkę i po drodze przejąć mnie wraz ze sprzętem od „starej” grupy, a ta z kolei już beze mnie miała wrócić po tygodniu do Polski.

O to mój dziennik z tej niezwykle interesującej wyprawy.

Poniedziałek, 6 lipca

Z warszawskiego Ursynowa wyruszamy około 10.30 – już po raz kolejny wypożyczonym samochodem o gabarytach umożliwiających wygodną podróż i zabranie wielkiej ilości bagażu. Po drodze zgarniamy Zenka z Górnego Mokotowa i pędzimy na północ drogą S7. Po drodze uzupełniamy jeszcze zakupy o pewne drobiazgi i zatrzymujemy się na chwilę w naszej ulubionej „Smażalni Okoń” nieopodal Pasłęka. Tam kupujemy jedzenie na wynos, bo ludzi jest pełno i czekanie na posiłek może zagrozić terminowemu przybyciu na promowy terminal.

Okazuje się jednak, że tym razem wyjątkowo nie ma to znaczenia. Na Westerplatte służby promowe informują nas, że wypłynięcie jest opóźnione z powodu burzy i sztormu na Bałtyku. Pierwszy raz spotyka mnie taka przygoda. Dekujemy się zatem na kilka godzin w promowej restauracji i cierpliwie czekamy, spożywając przy okazji kolację, uwieńczoną naszym ulubionym deserem – wiśniami na ciepło podawanymi z lodami. Wreszcie około 22.00 prom wypływa.

W nocy sztorm budzi mnie kilka razy. Stary poczciwy „Wawel” skrzypi niemiłosiernie i drży w posadach, ale wytrzymuje tę walkę z żywiołem. Uff!

Wtorek, 7 lipca

Kilka godzin spędzamy na górnym pokładzie promu, korzystając ze znakomitej pogody, wdychając jod i delektując się widokami Gotlandii oraz małych szkierowych wysepek.

Wreszcie około 16.00, z kilkugodzinnym opóźnieniem, dobijamy do nabrzeża w Nynäshamn. Zjeżdżamy z promu, „spowiadamy” się celnikom, robimy krótkie zakupy w MAXI ICA i rozpoczynamy długą podróż na północ.

Jedyny dłuższy postój robimy sobie tradycyjnie w Sundsvall, gdzie tankujemy auto oraz zamawiamy smaczne szwedzkie hot dogi. Wreszcie w środku białej nocy docieramy na miejsce. Po rozpakowaniu bagażu jemy jeszcze smaczną kolację, której głównym daniem jest fantastyczny bigos autorstwa żony Zenka. Do kolacji wypijamy po tradycyjnej „lufce” i kładziemy się do łózek.

Środa, 8 lipca

Rano śpimy dłużej, ale nie wszyscy. Zbyszek wstaje jako pierwszy, montuje sprzęt i po cichu wymyka się na przystań, aby choć z brzegu spróbować spinnigowego szczęścia. Efektem są trzy piękne, ponad trzydziestocentymetrowe okonie. Brawo!

Całą grupą wygrzebujemy się na ryby dopiero po obiedzie, gdyż trochę czasu zajmuje nam montowanie wędek. Ja ze Sławkiem jadę na oddaloną o kilkanaście kilometrów zatokę Blåviken, gdzie też mamy do dyspozycji łódź, a Zenek ze Zbyszkiem mogą łowić zaraz obok campingu na rzece Umeälven.

Efekty są przyzwoite. Na Blåviken zaczynamy od okoni, które biorą dość dobrze w znanych mi z poprzedniego wyjazdu miejscach, a potem przechodzimy na szczupaki i łowimy po kilka sztuk każdy. Wieczór jest przepiękny, słoneczny i ciepły. Stojące nisko nad horyzontem słońce nadaje przyrodzie niesamowite barwy. A panowie na rzece mają w tym czasie kilka szczupaków i okoni, a poza tym są świadkami, jak jakiś turysta z brzegu łowi rybę w granicach metra. Po prostu przyszedł sobie, rzucił i złowił metrówkę. Niezłe, co?

Na pierwszą rybną kolację kosztujemy miejscowego szczupaka z Umeälven. Zwykle ta ryba nie umywa się do okonia, ale ten jest wyjątkowo pyszny.

Czwartek, 9 lipca

Dzisiaj w programie mamy pstrągi. Wybieramy się na niewielkie leśne jeziorko typu „put and take”, gdzie miejscowy klub wędkarski zrobił sobie w ubiegłym roku łowisko pstrąga tęczowego. Łowiłem już tu kilka razy, pstrągi były raz łatwe, raz trudne. Jak to na tego typu wodach.

I tym razem jest podobnie. Pierwsza ryba pada niemal od razu, ale potem mamy spore kłopoty, aby zaciąć kolejną. Trwa to trochę czasu. Ja próbuję długo połowu na suchą muchę, ale dziś nic nie działa. Chłopaki mają na spinning lepsze wyniki. W końcu Zenek wyjmuje kolejnego pstrąga, następnego Sławek, i znowu Zenek, a na koniec tej serii cieszy się rybą też Zbyszek. Zaczyna mnie to porządnie wnerwiać. Wyjmuje więc z bagażnika więc spinning i biorę się do roboty. Po około pół godzinie mam wreszcie i ja pobicie na błystkę obrotową. Krótki hol, terkot kołowrotka, wyskok, potem drugi, aż wreszcie ryba ląduje na brzegu. Ale to jedyny mój pstrąg tego dnia, mimo wielu prób i kilku delikatnych brań. Pstrągi, choć nie dzikie, okazały się bardzo wymagające. Nadspodziewanie.

Najlepszy jest Zenek – wyjmuje łącznie 5 sztuk. Sławek ma dwie, a my ze Zbyszkiem po jednej. Razem to 9 ryb, a więc nie wyrabiamy naszego dziennego limitu 12 sztuk. W sumie to dobrze – co za łatwe, nie wzbudza takiego szacunku i nie cieszy tak, jak to co trudne.

Wieczór spędzamy w kuchni, przygotowując dania z naszych pstrągów. Najbardziej cieszą nas te z surowej ryby: tatar i carpaccio. Ponadto smażymy kilka filetów na patelni i podajemy z ziemniaczkami, surówką oraz sosem śmietanowo-kawiorowym. Wszystko jest jak zwykle przepyszne., nic więc dziwnego, że biesiada trwa do późnej nocy.

Piątek, 10 lipca

Kolejny dzień to wyprawa nad rzekę Juktån, gdzie mamy połowić lipienie. Thomas zawozi nas na miejsce i pokazuje najciekawsze odcinki. Wygląda to obiecująco. Potem zostajemy sami i rozpoczynamy łowienie. Jednak brań nie ma. Jest bardzo ciężko. Wspinamy się na wyżyny kunsztu spinningowego, brodzimy ambitnie po rzece, próbujemy pod kamieniami, na prostkach, na przelewach, w kipieli, z prądem, pod prąd, wachlarzem, ale ryby po prostu nie biorą. Być może jest tu jednak duża presja ze strony miejscowych.

Jedziemy na inny odcinek, przy wypływie rzeki z jeziora. Widzę małą trzcinową zatoczkę ze stojącą wodą, biorę więc z samochodu szczupakową muchówkę i wykonuję rzut w stronę trzcin. Mucha wpada do wody dość daleko ode mnie, w miejscu, gdzie na moje oko musi coś siedzieć. Czekam dwie sekundy i rozpoczynam ściąganie. Nie pomyliłem się - od razu powstaje potężne zawirowanie na powierzchni, jednak ryba nie zacina się. Dwa kolejne rzuty nie przynoszą brań, ale w kolejnym mam przytrzymanie. Zacinam i widzę w wodzie błysk boku sporej ryby. Siedzi! Wędka wygina się mocno, a szczupak odjeżdża od razu w nurt i próbuje wejść w kamienie. Po minucie zmagań udaje mi się odciągnąć go na bok, na spokojną wodę. Koledzy kibicują mi z brzegu. Gdy jestem już spokojny o wynik tego pojedynku, szczupak niespodziewanie uwalnia się z haka. Próbuję jeszcze szczęścia wykonując kolejne rzuty, jednak więcej brań nie mam. Wychodzę na brzeg bez odczucia większego rozczarowania. Trudno - była walka, były emocje, a to najważniejsze. Nie ma czego rozpamiętywać. Nie była to na pewno metrówka, ale dziewięćdziesiąt mógł mieć…

Nasze dalsze próby złowienia lipienia nie przynoszą i w tym miejscu rezultatu. Nie widać żadnych zbiorów z powierzchni, ryby są całkowicie pasywne. W pewnym momencie na parking zajeżdża samochód, z którego wysiada młody Szwed z dzieckiem. Pyta się od razu o wyniki. Odpowiadam mu, że nic – poza szczupakiem – nie bierze, na co ze zrozumieniem kiwa głową.

„Północny wiatr. Tak bywa jak zmieni się jego kierunek. Ryba staje się apatyczna i w ogóle jej nie widać. Może jutro się ruszy”.

Rozmawiamy jeszcze przez kilka minut i szwedzki wędkarz opowiada mi co nieco o rzece. Presja jest tu faktycznie spora, niemniej gdy dzień jest lepszy, można bez trudu złowić lipienia, a nawet pstrąga. Trafiają się ryby czterdziestocentymetrowe, ale o większe okazy nie jest już tak łatwo. Radzi nam, abyśmy spróbowali w miejscach, gdzie trudniej dotrzeć z parkingu. Trzeba przejść kawałek lasem i dojść do wody na odcinku, gdzie mało kto łowi.

Po jego odjeździe rozpalamy ognisko, jemy obiad, a następnie udajemy się na kolejne miejsce. Nie łowimy jednak przy parkingu, a tak jak poradził nam Szwed próbujemy odejść dalej lasem, a potem zbliżyć się do rzeki.

W końcu zostaję sam. Brnę dalej po nierównym terenie, nogi zapadają mi się w dziury, komary tną jak szalone. Przedzieram się przez bagienny odcinek lasu, bardzo ostrożnie brodząc przechodzę przez boczną odnogę rzeki i wchodzę na małą wyspę. Tam, skacząc po niebezpiecznych kamieniach, przechodzę z trudem na drugą stronę i masakrycznie umordowany docieram do głównego koryta. Rzeka jest tu przepiękna, szeroka, z wieloma rozgałęzieniami nurtu i kilkoma znakomitymi potencjalnie miejscówkami. Po kolei rzucam spinningiem we wszystkie strony. W końcu mam uderzenie i czuję na wędce charakterystyczne młynki. Jest pstrąg! Ryba okazuje się jednak bardzo mała, nie ma nawet trzydziestu centymetrów. Jest jednak bardzo piękna – jej złociste boki zdobią wielkie czarne i małe czerwone kropki. Cóż, dobre i to. Więcej nie udaje mi się już nic złowić.

Moi koledzy też, mimo starań, nie odnoszą zbyt wielu sukcesów. Jedynie Sławek łowi na spinning niewielkiego lipienia. Wracamy więc do domu. To był trudny dzień – bez większych wędkarskich dokonań, ale spędzony nad przepiękną rzeką, na łonie cudnej przyrody. Nad rzeką udało nam się spotkać nawet żmiję zygzakowatą i zrobić jej parę zdjęć. Oczywiście jest to dość niebezpieczny gad, jednak gdy na nogach mamy dobre wysokie buty lub gumowce, nic nam od niej nie grozi. Trzeba zatem pamiętać – nigdy nie wchodź w Szwecji do lasu w klapkach, bo w kamienistych i suchych miejscach można spotkać żmiję i nawet jej nie zauważyć. Wówczas nadepnięcie gada może skończyć się ukąszeniem i wizytą w szpitalu. To jednak rzadkie przypadki.

Po przybyciu do ośrodka czujemy się niedostatecznie wyłowieni i decydujemy się jeszcze na wieczorną sesję na naszej rzece Umeälven. Odpływamy ze Sławkiem spory kawałek w górę i postanawiamy obłowić dookoła dużą rzeczną wyspę, wokół której wszędzie widać w wodzie pędy roślinności. Wyniki są bardzo przyzwoite. Łowimy najpierw kilka szczupaków, z których największy ma około 75 centymetrów, a potem jeszcze kilka ładnych okoni. Zenek w tym czasie też ma kilka szczupakowych brań, ale zacina też ogromnego okonia, którego niestety traci w holu. A więc wieczorna „dogrywka” zdecydowanie poprawia nasze nastroje po wcześniejszych „męczarniach” na Juktån.

Sobota, 11 lipca

Rano trochę odpoczywamy, potem robimy sobie krótką wycieczkę do Lycksele, gdzie kupujemy lokalne piwo oraz wędliny z łosia i inne szwedzkie specjały, a po południu wreszcie wyruszamy na połowy. Dzisiaj mamy w planie zatokę Blåviken. My ze Sławkiem mamy do dyspozycji osobną łódź, z Zenek ze Zbyszkiem będą łowić razem z Thomasem na jego dużej aluminiowej jednostce.

Wyniki są bardzo dobre. Przemieszczamy się wzdłuż lewego brzegu i niemal w każdej zatoczce znajdujemy duże skupiska okoni. Biorą znakomicie na gumy w opadzie. Praktycznie nie ma ryb poniżej 30 centymetrów, a i czterdziestaki się zdarzają. Od czasu do czasu zamiast okonia na wędce melduje się szczupak. W niektórych zatokach zmieniamy sprzęt i celowo poszukujemy szczupaków na większe przynęty. Od czasu do czasu notujemy pobicie. Sławek ma na dżerki brania dwóch dużych ryb, ale obie się niestety wypinają.

W końcu zaczyna wzmagać się wiatr i kropić deszcz. Postanawiamy zawrócić bliżej przystani, aby nie płynąć przez otwarte ploso później, gdy powstaną wysokie fale. Wracamy już w strugach potężnej letniej ulewy. Trwa to wszystko jednak góra kwadrans i po chwili znowu jest spokojnie. Zapływamy do jednej z zatoczek, którą odkryli wcześniej Zenek ze Zbyszkiem i znajdujemy tam prawdziwe okoniowe eldorado. Kapitalne okazy biorą raz po raz spomiędzy pędów rdestnicy.

Wreszcie, gdy około 22.00 brania słabną, kończymy. To był rzeczywiście fantastyczny, niezapomniany okoniowy wieczór.

Niedziela, 12 lipca

Dzisiaj wszyscy żyjemy wyborami, więc ryby schodzą na dalszy plan. Około 11.00 wyruszam wraz z Zenkiem na objazd kilku okolicznych miejsc, które mogą dobrze rokować na przyszłość. Zwiedzamy zatem piękne zakątki, oglądamy domki i łodzie, rozmawiamy z gospodarzami, ale nasze myśli są przez cały czas daleko stąd, w kraju.

Podawane na twitterze pierwsze wyniki frekwencyjne mówią już wiele. Ale z wyborami nigdy nic do końca nie wiadomo, trzeba zatem poczekać do wieczora. W tym czasie Sławek ze Zbyszkiem nie wytrzymują jednak i wypływają na rzekę. Udaje im się złowić kilka ładnych szczupaków, w tym jedną rybę 80-centymetrową.

Po południu, aby oderwać trochę myśli od wyborczych emocji, wypływamy na kilka godzin na Blåviken. Okonie znowu świetnie biorą, a szczupaki tym razem nieco gorzej. Skupiamy się zatem na pasiastych wojownikach.

Wieczór spędzamy w stałej łączności z krajem. O 21.00 są wreszcie pierwsze wyniki „exit poll”. Trudno uznać sprawę za ostatecznie zamkniętą, trzeba dalej czekać, pewnie do pierwszych „late polli”. Rozmowy o polityce i przyszłości dominują nasz dzisiejszy wieczór. Wniosek jest jeden: niezależnie od różnic w postrzeganiu wielu spraw musimy się wzajemnie szanować. Tak właśnie jest w naszym gronie i mam nadzieję – zawsze będzie.

Na kolację smażymy złowione dziś okonie. Niebo w gębie. Późno w nocy kładziemy się wreszcie spać.

Poniedziałek, 13 lipca

To ostatni dzień mojego pobytu w tej sympatycznej grupie. Dziś przenoszę się w okolice Arvidsjaur, a z kraju przyjeżdżają Ignacy, Rafał i Mateusz. Nie wypływam już na ryby. Cały dzień spędzam przy kuchni i na pakowaniu. Późnym popołudniem Sławek z Zenkiem odwożą mnie na nowe miejsce.

Gospodarz Sonny wita mnie i zdaje meldunek z aktualnej sytuacji: ryby biorą zmiennie, jednego dnia lepiej, drugiego gorzej. Na palie nie ma co się wybierać, bo jest za ciepło i będą pewnie apatyczne. Szkoda czasu, gdy mamy do dyspozycji słynne „bagno” i wiele innych znakomitych łowisk szczupaka. Oprócz nas jest tylko grupa Szwedów, którzy nie są zresztą takimi „harpagonami” jak my. Łowią zdecydowanie mniej i na większym luzie.

O 22.00 przyjeżdża moja nowa grupa. Witam ich smaczną kolacją. Żegnam się również z Zenkiem i Sławkiem, którzy wracają nad rzekę Umeälven. Spędzą tak jeszcze jeden dzień i połowią na Blåviken. Mam trochę nostalgiczny nastrój, ale taka jest kolej rzeczy. Coś się kończy, coś nowego się zaczyna.

Piotr Motyka

Lycksele, lipiec 2020








Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21, III piętro
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16